2/23/2013

01. IN DEFENSE OF OUR DREAMS


Mary latała po ogrodzie w rozkosznej różowej sukience, którą przed chwilą dostała na czternastce urodziny. Dziadkowie i mama spoglądali na nią z pewną pobłażliwością. Cała trójka jadła mrożony tort bezowy, popijając lekkim capuccino z bitą śmietaną i polewą karmelową.
   - Mary nie biegaj blisko oczka wodnego! - Nancy odchrząknęła, ponieważ któryś ze sztucznie robionych owoców dodanych do tortu stanął jej w gardle. - Nie musieliście tyle wydawac na tyle wydawac na tę sukienkę.
   - Nancy, tak rzadko ją widujemy! Mogę choc raz wykosztowac się na prezent dla wnuczki, prawda, Charles ? Charles! - Elizabeth szturchnęła męża pochłoniętego całkowicie w lekturze najnowszego kryminału Agathy Christie.  - Charles, na Boga. Poświęc choc pięc minut swojego cennego czasu na rozmowę z żoną i córką.
   - Wybacz mi. - mruknął mężczyzna odkładając książkę. - Uważam, że świetnie sobie poradziłaś jako samotna matka, Nancy. - za to zdanie dostał kolejnego kuksańca od Elizabeth. - No co ? Rozejrzyj się tylko. Nasza córka mieszka w wielkiej willi w Miami, ma cudowną córeczkę, świetną pracę. Córciu, żaden mężczyzna do szczęścia nie jest ci potrzebny, no może oprócz jednego. - wskazał na siebie.
   - Dzięki, tato. - Nancy zaśmiała się pod nosem, mieszając capuccino. Spojrzała na ogród w poszukiwaniu wzrokiem córki. Chciała ją ponownie skarcic za bieganie zbyt blisko wody, jednak nigdzie nie widziała Mary. - Pewnie biega gdzieś za domem. - tłumaczyła sobie w myślach.


Mary siedziała nad basenem po drugiej stronie ogródka. Zamoczyła tylko stopy i teraz pluskała wodą na prawo i lewą nucąc pod nosem dziecinną wyliczankę. Widziała w tafli wody swoje odbicie. Dziś kończy dopiero czternaście lat. Nie wyglądała na tyle. Wyglądała o wiele doroślej. Pełne usta i ciemne oczy tworzyły niesamowitą całośc z blond włosami. Rzadko się to zdarzało – blondynka z czarnymi oczami. Dziś jej twarz dodatkowo zdobiły piegi, ale one zawsze znikały pod koniec lata.
Mary słyszała strzępki rodzinnych rozmów dochodzących znad oczka wodnego. Domyśliła się, że zaraz skierują się w stronę basenu więc szybko weszła do domu przez ogromne szklane drzwi ogrodowe. Znalazła się w jednym z trzech salonów. Ten akurat był utrzymany w kolorach beżu. Beżowa kanapa, beżowe meble, beżowe ściany. Minęła salon i wbiegła na schody. One prowadziły do drugiego salonu, z którego można było przejśc do dwóch z siedmiu łazienek, do jednej z trzech kuchni lub wejśc na korytarz prowadzący na trzecie piętro i czterech z dwunastu pokoi. Mary weszła na kolejne piętro. Weszła do kolejnego salonu. Minęła kolejną kuchnie i nie zwróciła uwagi na kolejne pokoje. Otworzyła klapę w suficie i weszła po spuszczonej drabinie. Gdy usiadła na górze zamykając z powrotem klapę, czuła, że wreszcie może chwilę odpocząć.
Podeszła do szafy i rzuciła w kąt sukienkę. Z wieszaka zdjęła czarne legginsy, zwykły szary t-shirt i stare baleriny. Mogła wreszcie się pomalowac, nie narażając się na krzyki mamy i niedowierzania dziadków. (W wieku czternastu lat się malujesz dziecko ?!) Czerwoną szminką szybko przejechała po ustach, oczy podkreśliła eyelinerem a rzęsy mocnym tuszem. Pudru nie stosowała nigdy. Wzięła do ręki  ulubioną małą torebkę i zeszła na dół ponownie otwierając klapę i ostrożnie schodząc z drabiny. Przechodząc przez Czarno-Czerwoną kuchnię zostawiła na blacie liścik Nic mi nie jest, żyje, wrócę o 22. Zbiegła ponownie przez wszystkie piętra tym razem nie zatrzymując się na parterze, tylko schodząc jeszcze jedno piętro niżej do kręgielni. Światła były zgaszone, kule zawinięte w pokrowce, wszystkie szesc torów były wyłączone. Telebimy, na których zazwyczaj leciały teledyski aby umilic czas graczom także wisiały cicho na granatowo-czerwonych ścianach. Mary po omacku przeszła na drugi koniec pomieszczenia i ręką wybadała klamkę od drzwi do garażu. Nacisnęła i weszła do jeszcze ciemniejszego pomieszczenia. Stały tam kolejno cztery samochody. Czerwony Cadillac '75, beżowy kabriolet Audi, czarny Jip i złoty miejski Ford Focus Combi.  Dziewczyna przebiegła przez garaż próbując niczego nie wywalic i dopadła do kolejnych drzwi, które był bocznym wyjściem z domu.
Zaczerpnęła świeżego powietrza.

  - Wiesz, że Trish organizuje małe sleepover jutro? - Mary siedziała na plaży popijając trochę coli i leniwie żując gumę. Ashley siedziała obok niej patrząc się w morze. - Może wpadniemy?
  - My nie lubimy Trish. - stwierdziła.
  - Wiem, ale nie myślisz, że miłoby było spędzić troche czasu z Katie i Yvonne? One też napewno są zaproszone. Ostatnio zaczęły się trzymać w trójkę. - Ashley oderwała wzrok od morza by zobaczyć rekację Mary. Ta spojrzała na nią ze zdziwieniem.
  - Od kiedy tak w ogóle Trish zaprasza do siebie laski na noc?
   - Od czasu gdy jej ojczym wyjechał do Europy.
   - Europa? Kim jest jej ojczym? - Mary upiła jeszcze łyk coli i podała przyjaciółce.
   - No od śmierci jej matki przejął cały biznes wytwórni muzycznej. Wiesz ile oni teraz zarabiają? Znaczy nie tyle co twoja mama, ale wciąż dużo.
   - Mówisz tak jakby twoja ciotka źle zarabiała.
   - Nie zarabia źle, "CoCo" się kręci i to nawet bardzo dobrze, ale nie jest taką szychą jak twoja.
   - Przesadzasz.  -mruknęła Mary, jednak wiedziała, że w słowach Ashley jest dużo prawdy. Jej mama była menagerką wielkich piosenkarzy i aktorów a kiedyś była także stylistką, dzięki czemu zabłysła i zarobiła fortunę. Mary nigdy nie poznała ojca, ale teraz, patrząc w niebeiski ocean, myślała, że to nic złego. Żadna z jej znajomych nie pochodziła z pełnej rodziny. Matka Trish ożeniła się z mężczyzną poznanym w Las Vegas, trzy lata po śmierci jej ojca, rok temu sama zginęła w wypadku samochodowym. Trish ma to szczęście, że ojczym jest dla niej dobry. Ojciec Yvonne zostawił rodzine gdy miała dwa lata. Najgorzej miała Ashley. Jej rodzice zostawili ją u ciotki cztery lata temu, ponieważ oboje byli zbyt silnie uzależnieni od alkoholu i, jak sądziła Ashley, od heroiny.
Mary choć miała tylko czternaście lat widziała absurd świata. Widziała ironię jaką zgotował im wszystkim los. Każdy myśli, że  Miami jest złotym miastem bez problemów. A ludzie tu mieszkający po prostu nauczycili się do perfekcji stwarzać pozory i odgryważ pewne role. Ashley udawała, że nie tęskni za rodzicami, Trish, dwa lata od nich starsza grała pewną siebie i nieczułą a Mary wciąż nie mogła rozgryźć kto siedzi w środku niej. Kto tak usilnie próbuje wydostać się z ciemnych zakamarków jej duszy. Obawiała się, strasznie się obawiałą, że gdy to Coś już się wydostanie pochłonie ją całą i już nigdy nie będzie mogła być kim tym jest teraz. Ale, no właśnie, kim jest teraz?
  Mary miała tylko czternaście lat. Tylko czternaście. Jednak potrafiła dostrzeć o wiele więcej od dorosłych. Jej umysł wciąż widział oczami dziecka, jednak doświadczenie pozwalało łączyć niektóre fakty i powstawał obraz gorzkiej rzeczywistości.
   - To jak – odezwała się Ashley – Wpadniemy do Trish?
Mary udawała, że się zastanawia. Tak naprawdę decyzje o wyjściu czy pozostaniu w domu nie były żadnymi decyzjami. Robiła wszystko, aby jak najmniej czasu spędzać w chłodnej, ogromnej willi matki.
   - Możemy pójść, może nie będzie tak źle
Obie zapatrzyły się w tafle wody. Mary uwielbiała widok fal rozbijających się o brzeg. Podobno za każdym razem gdy uderzała o piaskowe wybrzeże czyjeś życie się kończyło. Opowiedział jej to kiedyś stary marynarz, gdy błądziła samotnie nocą po plaży.
   - Co taka mała dziewczynka robi tu sama o tej porze? – spytał. Wyglądał jak każdy wilk morski w kreskówkach. Długa siwa broda i tatuaże na ramieniu.
   - Lubię patrzeć na fale – odpowiedziała – I nie jestem mała.
Wspomnienie o staruszku było jednym z lepszych. Chciała tak jak on wyruszyć kiedyś w morze. Tylko ona i woda. Nic poza tym, uwięziona z własnymi myślami, pogrążona w zadumie, łącząca się w jedność z otaczającym ją światem. Wiedziałaby wtedy już kim jest, znałaby siebie i pokonałaby to Coś co mieszka wewnątrz niej.
   - Jaka ja jestem głupia! – Ashley zerwała się na nogi i zaczęła szukać czegoś w torbie. – Przecież masz dzisiaj urodziny!
Mary uśmiechnęła się szeroko. Cieszyła się, że przyjaciółka o niej pamiętała. Ashley wyjęła średniej wielkości pudełko zawinięte niezgrabnie niebieską wstążką. Mary sięgnęła po nie, jednak Ashley cofnęła ręce.
   - Najpierw życzenia! - krzyknęła – No dobrze, więc z okazji tego cudownego święta…
 Mary zaczęła się śmiać. Był to ten serdeczny śmiech dziecka, który tak uwielbiała, uwielbiała czuć się kochana i uwielbiała kochać.
   - Życzę ci, abyś zawsze była taka uśmiechnięta jak w tym momencie, abyśmy cudownie bawiły się jutro i Trish. Abyś spełniła w życiu wszystkie swoje najskrytsze marzenia i żebyśmy razem przeżyły kolejne czternaście lat naszej cudownej przyjaźni. Nie zważając na nic, tylko my. – Ashley przytuliła Mary najmocniej jak umiała. Przyjaciółka odwzajemniła uścisk i stały tak w objęciach na środku plaży w słonecznym Miami. Wtedy obie czuły, że ich przyjaźń jest jedyną ważną rzeczą. Mary dziękowała losowi, że rodzina Ashley wprowadziła się do Miami przed jej narodzinami. Dziękowała, że rodzice Ashley byli ważnymi klientami mamy i jedynymi, z którymi pracowała gdy była z nią w ciąży. Dziękowała również za to, że mimo iż jej mama wiedziała jak trudna jest sytuacja rodzinna w domu Ashley pozwalała jej do niej przychodzić. Znały się od zawsze i to był ich największy na świecie skarb. Albo największe przekleństwo.

Gdy wróciła do domu matka nie czekała na nią w drzwiach. Nie czekała również w jednym z salonów. Mary domyślała się, że pracuje w gabinecie albo dawno śpi. Wróciła półtorej godziny po czasie, poszły z Ashley do kina i na pizze aby porządnie uczcić jej czternaste urodziny. Odważyły się nawet kupić w znanym pośród młodzieży sklepie karton taniego wina i wypiły cały gdy wróciły nocą na plażę. Gdy minęła 23 i obie siedziały ponownie na zimnym piasku mama Mary nie zadzwoniła ani razu. Gdzieś tam głęboko wiedziała, że coś jest nie tak. W każdym filmie dzieciakom nie wolno wychodzić, rodzice dzwonią i każą wracać do domu, dostają kary. Tym czasem ona i Ashley siedziały beztrosko w dniu jej czternastych urodzin na plaży, popijając tanie wino i czekając aż wybije północ.
Gdy Mary szła po schodach na swój strych zobaczyła palące się w gabinecie światło. Słyszała strzępki rozmów między jej matką i drugą osobą. Mężczyzną, pomyślała. Pewnie kolejna gwiazda, którą bierze pod skrzydła jej matka. Minęła gabinet i ruszyła w stronę otworu w suficie, ściągnęła drabinę jednym sprawnym ruchem i weszła na górę. Pokój był duży. Bardzo duży. Po lewo było zbudowana ogromna antresola, gdzie znajdował się materac do spania, wszystkie pluszaki a pomiędzy nimi pamiętniki i kuferki z pamiątkami. Naprzeciwko wejścia pod wielkim oknem, z parapetem na którym można było wygodnie się położyć stało biurko. Był tam tylko laptop i stojak na długopisy. Ścianę naprzeciwko antresoli zajmował regał z książkami. Całą ścianę zajmowały lektury mniej i bardziej ciekawe. Większość z nich Mary dawno przeczytała. Lubiła łamać stereotypy. Lubiła udowadniać, że  nie jest rozpuszczonym dzieckiem z Miami i w szkole często lubiła pochwalić się wiedzą o Dostojewskim. Wbrew swojemu wiekowi, rozumiała poważniejsze książki. Miała dar patrzenia na wszystko z dwóch perspektyw i nauczycielka od języka uwielbiała z nią dyskutować po lekcjach o niedawno przeczytanych książkach. Jej rówieśniczki czasem tego nie rozumiały. Czuła się pod tym względem lepsza od nich. Doroślejsza. Lubiła sobie wyobrażać, że jej ojciec był pisarzem, geniuszem literackim, po którym odziedziczyła smykałkę do tego typu rzeczy. Jednak za każdym razem gdy pytała o ojca, matka dawała jej jedną odpowiedź „Był draniem”, więc Mary po jakimś czasie przestała próbować.
Mary wciąż stała na drabinie. Rozglądała się po pokoju i myślała o tych wszystkich rzeczach. Nie mogła się ruszyć. Nagle została uwięziona w środku własnej głowy.
Myślała o przyszłości. Teraz jest dzieckiem, ludzie widzą w niej tylko dziewczynkę, ale w jej głowie głębi się milion myśli. Milion myśli, które normalnie nie chodzą po głowie dziecku. Usiadła na jednej z poduszek i patrzyła się w ścianę. Poczuła Coś wewnątrz siebie. Czuła jak przejmuje jej myśli i już nie była sobą, nie była Mary. Zamknęła oczy. Nagle znowu je otworzyła. Samotność. Krzyczał głos w jej głowie. Strach. Co się dzieje? Ale Coś już nie słuchało Mary. Coś wzięło ołówek i zaczęło pisać do niej wiadomość na kartkach pamiętnika.

Jeszcze nigdy nie czułam się bardziej samotna. Otoczona ludźmi, znajomymi, w ciągłym biegu, czuję, że jestem sama. Dociera do mnie powoli prawda, że nikt nie przeżyje za mnie życia, jednak zamiast mobilizować popycha mnie to w jeszcze głębszą depresje. Co mam zrobić? Co ma zrobić osoba, która nawet nie wie kim jest? Co taka osoba w ogóle jest w stanie zrobić? Nic.
  Kochałam życie, naprawdę. I uważam tamten okres za najcudowniejszy w moim życiu. Wszystko było proste, klarowne. Wiedziałam co lubię, czego chce, jakie są moje marzenia. Ale to spełnienia ich pozostawało jeszcze mnóstwo czasu. A teraz ten czas upływa. Życie przecieka mi przez palce i czuje jak minuty, godziny, tygodnie, lata upływają nie wnosząc nic. Nie zostawiając za sobą cienia dobrego wspomnienia. Nie mam żadnych dobrych wspomnień z ostatnich lat, wszystkie wiążą się z dzieciństwem, każde pojedyncze wspomnienie już powoli wymazuje się z mojej pamięci, a ja próbuję nieubłaganie cały czas je odnawiać. Nieskutecznie. Ludzki umysł to zawodne narzędzie.
 Czekam z niecierpliwością na dzień, w którym znajdę odpowiedzi na najważniejsze pytania. Na pytania, wokół, których kręci się ostatnio moje życie. Kim jestem? Co ja tu robię? Co będzie ze mną dalej? Czego, tak właściwie, chce?
 Zaczynam się gubić w tej rozszalałej i pędzącej rzeczywistości, która, o ironio, ta naprawdę stoi w miejscu. Kiedyś miałam ucieczkę. Potrafiłam znaleźć sposób na poprawe samopoczucia. Jednak ostatnio każda oddychająca istota przyśpiesza bombe tykającą wewnątrz mnie, i od tego nie ma ucieczki. Boję się tej bomby, boję się jej wybuchu. Boję się, że rozszarpie mnie na strzępy bez uprzedzenia.
  Ciekawe czym naprawdę jest śmierć. Czy właśnie takim rozdzieraniem od środka? Czy też może powolnym procesem. Trwającym przez lata. Coś siedzi tam w Tobie, w twojej duszy i wysysa twoje życie, twoje szczęście z każdym dniem.
  Nie wiem już co jest prawdą. Nie wiem już co lubię. Nie wiem już w co wierze.
Zwyczajnie nie potrafie znaleźc siebie w tym pseudo-inteligentnym świecie, pośród ludzi, którzy nabawiają mnie miliona kompleksów i przy którym po prostu nie można czuć się dobrze.
 Myśli mi się kotłują, chce uciec. Chce uciec. Chce uciec, ale nie mam już dokąd. Wszystkie drogi są pozamykane, niedostępne. Odcięto mi każdą alternatywną droge wyrwania się z tego koszmaru.
 Odejście byłoby wytchnieniem.
 Odejście byłoby spokojne.
 Mam ochote wreszcie poczuć się pewnie, poczuć się sobą, a nie chochlikiem uwiezionym w obcym ciele. Jakby jakaś inna istota sterowała moją mową, moim codziennym zachowaniem. To nie jestem ja. Czuję to, ale nie wiem jak temu zapobiec. Za każdym dniem staje się to coraz trudniejsze, to jak choroba, która przeskakuje po kolei na każdy organ ciała, które cierpi w agonii.


Kiedy zobaczyła jej myśli w papierowej formie uspokoiła się. Już mi nie uciekną – pomyślała. Przykleiła kartki (wyszło ich trochę więcej) do ściany na znalezioną głęboko w szafce taśmę klejącą.
   - Jutro nocowanie u Trish – szepnęła do siebie – Nie mam się w co ubrać.
Zostawiła kartki niechlujnie przyczepione do ściany i podeszła do szafy. Przez następną godzinę, póki nie zmorzył ją sen, oglądała swoje ubrania pakując je do plecaka. Wyglądała jak normalna czternastolatka. Normalna dziewczynka w sterylnie czystym, pozbawionym jakiegokolwiek charakteru, białym pokoju. Przypominającym bardziej pokój w szpitalu niż pokój dziecka. Jednak zabazgrane kartki, przyczepione do ściany były dowodem na to, że Mary nie jest zwyczajną dziewczynką. Są bowiem ludzie, którzy już od dziecka są nastawieni na autodestrukcje.